wtorek, 24 czerwca 2014

Alice&Drew ( Avengers fanfic)

                                                           

                                                                        ALICE





 Podróż do Kairu była utrapieniem dla Doriana. Alice leciała pierwszy raz samolotem, mimo że potrafiła poruszać się w przestworzach za pomocą własnej mocy, nie mogła się przyzwyczaić do maszyny. Raz płakała, raz spała, przy turbulencjach wczepiała się w rękę chłopaka, jak kocie. Cały lot, o ile nie spała, lustrowała każdy element maszyny, póki nie dotknęła ziemi. Nigdy więcej- mruknął cicho , gdy zeszli na płytę lotniska. Po wyjściu z terminalu, odsapnął krótko i zaraz pojawił się ogromny, terenowy samochód, wyładowany po brzegi walizkami, wysiadł z niego koleś w czarnym garniturze i wręczył Grey'owi kluczyki do wozu.
Zaryzykował- przespali jedną noc w hotelu, oczywiście do przewidzenia było, że to także nie będzie normalna noc. Około 2:00, gdy Grey smacznie spał, usłyszał cichy szelest; zerwał się momentalnie celując bronią w kierunku drzwi. Chwilę minęło, nim zorientował się, że to tylko Alice. Dziewczyna stała zapłakana przy jego łóżku otulona kocem.
-niech zgadnę, nie możesz usnąć...-
Pokiwała głową i wydukała coś w stylu „przepraszam”. Chłopak odrzucił kołdrę na bok i zaprosił ją gestem sam zabrał poduszkę oraz koc i zabrał się na kanapę. Wyglądała na zaskoczoną- jakby niezrozumiała, czemu sobie poszedł.
-no co?- zapytał ledwo przytomny.
-nic tylko...- urwała cichutko.
-nie gadaj, że mam z tobą spać. Absurd! Masz już osiemnaście lat Alice, to niestosowne, ty jesteś kobietą, ja facetem, kompletnie się nie znamy... - w tym momencie przerwał, orientując się do kogo mówi. Kiedy miała się o tym wszystkim dowiedzieć? W wieku 6 lat trafiła do laboratorium a wcześniej pewnie czasem spała z Isaac'iem, gdy coś złego jej się przyśniło. Westchnął ciężko i wrócił na łóżko.
-tu jest granica, nie martw się, nie wejdę na twoją połowę, choćby nie wiem co. Nie musisz się martwić, nie zrobię nic głupiego.-
Nieoczekiwanie przylgnęła do niego całym ciałem, oplatając ramionami kark- dziękuję- szepnęła mu do ucha. Poczuł wypieki na twarzy, więc jak najszybciej odciągnął ją od siebie.
-nie jesteś już dzieckiem Alice, nie powinnaś rzucać się każdemu na szyję, tym bardziej w takim stroju...-
-Jakim stroju?...-
-Jesteś trochę... roznegliżowana...- urwał na chwilę, ale nim zdążyła zapytać „co to znaczy” podjął dalej- musisz zakrywać niektóre części ciała, bo nie wypada, byś nimi świeciła...- czuł się niezręcznie mówiąc to wszystko. Najbardziej denerwowała go ochota wykorzystania sytuacji. Ona nawet nie jest świadoma tego, co mógłby jej zrobić... Ale ta dziecinna twarzyczka z zakłopotanym wyrazem twarzy pomagała mu trzymać się zasad. Potem głupio mu było za wszystkie myśli dążące w tym kierunku. Nastolatka spuściła głowę, starając się dostrzec, co powinna schować pod krótką sukienką na ramiączkach.
-Już samo to, że przeszłaś w tym po korytarzu, bez górnej części bielizny, mogło wywołać atak serca u starszych gości hotelu. Teraz śpij, musimy bardzo wcześnie wstać.
Kilka razy w nocy budził się, by ściągnąć ją z siebie. Spała w dziwnych pozach, to dmuchała mu w ucho przy każdym oddechu, to niesforna sukienka spadała jej z ramion i mało brakowało, by zsunęła się z pewnych części ciała, których Dorian nie powinien widzieć. Istne utrapienie. Przegięła dopiero wtedy, gdy zasnął na dobre wymęczony całymi tymi ceregielami- tuliła się w niego tak, że obudził się z dłonią na jej piersiach.
-Matko !- zerwał się z łóżka jak poparzony- Alice! Wstawaj, czas na wychowanie do życia w rodzinie. -
Obudziła się znowu z opuszczonymi ramiączkami od sukienki, która ledwo na niej wisiała- co to? Już rano?-
-nie, mam tego dość, skoro brat cię tego nie nauczył, ja będę musiał! Przede wszystkim, musisz się lepiej ubierać, świecisz roznegliżowanym ciałem, to nie jest dobre! Po drugie- mieliśmy wyznaczone granice, olewasz moją przestrzeń osobistą, na co nie mogę pozwolić. Od teraz, śpimy w oddzielnych łóżkach, nie ważne czy się boisz czy nie, po prostu nie wytrzymam tego!- ostatnie słowa wykrzyczał. Chodził w kółko po pokoju. Alice zaczęła płakać a Dorian opadł obok niej na łóżko- przepraszam- wymamrotał cicho. Próbował pogłaskać ją po głowie ale odepchnęła jego gest zanosząc się łzami warknęła by jej nie dotykał. W końcu udało mu się jakoś ją uspokoić. Nie robił tego nawet ze względu na własne bezpieczeństwo, po prostu wyglądała, jakby nie poradziła sobie z niczym bez niego i zdecydował się nią zająć. W końcu ochłonęła i dała się przytulić.
-Alice, nie płacz z tak błahych powodów. Czasem sobie pokrzyczę, ale to nie znaczy, że jestem na ciebie zły, wiesz?- mówił jak do dziecka, ale przynajmniej skutkowało- uśmiechnij się troszkę-
Wtuliła się w jego szyję i szepnęła cicho- już będę się ciebie słuchać, obiecuję...-
Odchrząknął nerwowo i wstał z łóżka zaganiając ją pod pościel. W pewnym momencie zastygła w bezruchu zawieszając wzrok wskazała na niego palcem i zapytała – co to?-
Wybiegł do łazienki. Że też ze wszystkich agentów, mi przypadła ta misja. Nie wytrzymam ta dziewczyna jest moją piętą Achillesową... To co robi..- pomyślał i zaraz za tym jego wyobraźnia zaserwowała pokaz slajdów ze wszystkich sytuacji, które przeżył w tą noc- FUCK!- warknął głośno, gdy poczuł strumień zimnej wody na całym swoim ciele.
Z łazienki dochodziły dziwne dźwięki, jakby Dorian krzyczał na kogoś pod prysznicem, przez chwile ich słuchała, ale potem zmorzył ją sen. Gdy chłopak wszedł do pokoju, Alice już smacznie spała na jednej połowie łóżka. Westchnął ciężko-
Fury stara fujaro, pośpiesz się. -


Rano zebrali się do kupy dość szybko. Alice wyglądała jakby wszystkiego musiała uczyć się od początku- po większej ilości jedzenia wymiotowała a że klimat nie był w Kairze zbyt przyjazny, niemal się odwodniła. Dorian musiał czuwać nad nią non stop, nie mogąc zająć się czym innym niż tylko doglądać Alice. W trakcie podróży zmieniała kolory na wszystkie barwy tęczy po kolei, jak kameleon, musieli zatrzymywać się prawie co pięć kilometrów, by mogła zwymiotować. W końcu żołądek zaczął reagować prawidłowo na wszystkie pokarmy i wydawało się, że już jest dobrze gdy napotkali kolejny problem. W którejś z mijanych wiosek, zatrzymali ich wojskowi uzbrojeni po zęby, napakowani, trzymając psy, które najchętniej rozszarpałyby Alice i Doriana na strzępy. Dziewczyna zaczęła dziwnie się zachowywać i prosiła swojego towarzysza podróży, by nie wydawał ją z powrotem tym złym panom.
-Witam, proszę dokumenty.- grzecznie przywitał się jeden z żandarmów. Zajrzał dyskretnie w głąb samochodu po czym obejrzał otrzymane papiery i powiedział potężnym głosem- niestety tędy państwo nie przejadą, musi pan objechać wioskę.
-Ale to chyba z 50 kilometrów!- zdziwił się Dorian niemal wyciągając głowę przez okno. Trochę się śpieszymy...
Żołnierz wzruszył bezradnie ramionami, podając mu dokumenty rzucił przepraszające spojrzenie- przykro mi.
Cholera!- pomyślał Dorian machając ręką do mężczyzny, cofnął samochód i już miał wyjeżdżać, gdy z wioski wybiegł następny żołnierz, zgolony prawie na zero, tym razem ubrany w amerykański mundur, krzycząc coś wymachiwał rękoma. Chłopak udał że go nie widzi i ze zwykłym dla siebie spokojem wyprowadzał samochód ze ślepej uliczki. Egipcjanin widząc biegnącego Amerykanina ruszył za samochodem i go zatrzymał- panie Dorian, proszę chwilę zaczekać. Omal nie zapomniałem. Niestety musi pan przejść kontrolę prowadzoną przez pana rodaka- oznajmił miłym tonem łamaną angielszczyzną. Nim skończył mówić, do wozu dotarł tamten i z lekką zadyszką przywitał się z chłopakiem. Ten kiwnął mu tylko głową, bowiem wiadome było czemu tu są- szukają ich. Grey zaczął powoli się denerwować, atmosfera zaczęła się robić tak gęsta, że można by ją kroić nożem, ale nadal grał miłego turystę, zwiedzającego uroki obcego kraju.
-nie boi się pan podróżować po Egipcie, w dodatku ze swoją dziewczyną?- zagadnął miły żółtodziób przeglądając niechlujnie dokumenty dwójki. Teraz jest tu niebezpiecznie, warto by trochę uważać- uśmiechnął się szczerze.
-to nie moja dziewczyna- sprostował oszczędnie w słowa brunet- to moja siostra.
Odwrócił się do Alice i ścisnął jej dłoń- zabrałem ją na wakacje, mieliśmy ciężki rok a tu teraz taka wpadka. Widać nie mamy szczęścia- uśmiechnął się fałszywie, że aż się skrzywiła. Mundurowy oddał im dokumenty i życzył miłego dnia. Gdy Dorian chciał już ruszać w wyczekiwaną dalszą drogę, mężczyzna napomknął, że do twarzy Alice w szarych włosach, że pasują do jej błękitnych oczu. Gray wiedział, że są już ugotowani. Nie mają gdzie uciec a ten idiota rozpowie zaraz, że widział nastolatkę z niebieskimi oczami i szarymi włosami. Oczywiście można by coś do niego zagaić, ale było by to podejrzane, tym bardziej, że uruchomił już maszynę i nawet wycofał. Podziękował w imieniu dziewczyny i ruszył. Gnał samochód po tym pustkowiu, aż usłyszał nieprzyjemne zgrzyty w silniku, wtedy zwolnił; nie chciał zadusić jedynego środka lokomocji, jakim mogli uciec od wojska. Koniec, końców maszyna i tak stanęła głodna paliwa zawyła przeraźliwie przez piasek w każdej szczelinie metalowego cielska i powoli zaczęła zwalniać. Musiał zalać bak paliwem, by ruszyła dalej a na to miał bardzo mało czasu, wolał go nie marnować na takie głupoty, skarcił się w myślach za to, że nie zrobił tego wcześniej. Samochód pociągnąłby jeszcze chociaż troszkę, jeszcze parę metrów i byli by bliżej jakiegoś schronienia a tak tkwią na środku jakiegoś pustkowia. Usłyszał krzyki Alice i odwrócił się w stronę, z której przybyli, na horyzoncie pojawiło się kilka ciemnych plam majaczących od upału zbliżających się nieubłaganie. Starał się szybko zareagować- otworzył drzwi i wyprowadził Alice przed maskę samochodu, by nie widziała zbliżających się pojazdów. Mówił do niej ciepło i czule ze spokojem, by jej nie spłoszyć- Alice skarbeńku musisz stąd spadać. Jesteś już dużą dziewczynką i rozumiesz, że to są źli ludzie. Musisz uciekać-
-nie !- przerwała mu wbijając się całym ciałem w jego tors- nie zostawiaj mnie Dorian! Nie chcę stąd iść bez ciebie! -
-Alice- ryknął przyparty do muru- nie mamy wyjścia, musisz stąd spadać. Masz komórkę nie dzwoń nigdzie oprócz numeru, który masz zapisany, wyjaśnisz sytuację i powiesz gdzie jesteś. Teraz skup się polecisz w tamtą stronę- wskazał na północ- tam jest miasteczko, gdzie będziesz mogła się schronić.- wcisnął jej w dłoń portfel z pokaźnym plikiem banknotów egipskich i dolarów.- bądź ostrożna i unikaj wojska- to źli ludzie. Jeśli dasz się złapać, znowu wsadzą cię w kulkę z wodą a tak spotkamy się za kilka godzin albo dni i zabiorę cię na lody, okej?- silił się na uśmiech i łagodny ton ale nie przestawała płakać i trzymać się jego ciała jak tratwy na wzburzonym morzu. Cierpliwość powoli kończyła się wprost proporcjonalnie do czasu. Próbował namówić ją łagodnie, czasem nawet potrząsnął nią, ale nic nie skutkowało; była tak przerażona, że dostrzegł w niej przerażonego sześciolatka, do którego strzelają nabojami usypiającymi, by nie mogła nic podpalić- jak wtedy dwanaście lat temu. Dobra, jakoś damy radę- pomyślał tuląc ją do piersi. W takiej sytuacji mogę tylko liczyć, że się nie zorientują, że to my albo nas z kimś pomylą- zaśmiał się w duchu.
Wojsko dotarło do nich w przeciągu niecałych pięciu minut. Było ich sporo, nawet jak na oddział. Wysiedli pospiesznie z samochodu i zaczęli coś krzyczeć, by ją puścił; odmówił więc odbezpieczyli broń. Rozkaz padł kilka razy aż tuż obok stopy Doriana padł pocisk z m16 któregoś z żołnierzy. Dorian zaśmiał się szyderczo i rozłożył ramiona- idioci, nie widzicie, że to ona mnie trzyma?!- Wtedy padł strzał i trafił w dłoń Alice, która jęknęła cicho mocniej wbijając się w ciało chłopaka- nie oddawaj im mnie... nie chcę do wodnej kuli...-
złapał ją w pasie ratując przed uderzeniem o ziemię; zaczęła coś majaczyć a wzrok zmętniał jej jakby była naćpana. Następny pocisk był przeznaczony dla Doriana, tyle, że nie był to już środek nasenny a metalowa kula, była niewielka ale przebiła na wskroś klatkę piersiową chłopaka i zatrzymała się gdzieś w chłodnicy wozu. Alice widziała jak przez mgłę krew wylewającą się na śnieżnobiałą koszulkę, jak rozpływa się i zmienia kolor tkaniny na szkarłatny. Klęknął opierając się o samochód, nadal trzymał w ramionach dziewczynę. Usłyszał jej stłumiony, nieprzytomny lament i chwilę później poczuł jak wyrywa mu się ją z rąk i następny rwący ból, tym razem w brzuchu. Padł na glebę. Słyszał jej krzyki, ale nie mógł zrobić nic więcej. Nic więcej niż słuchania jej płaczu i odprowadzenia ją wzrokiem. Nie za bardzo wiedziała co robi, w akcie desperacji rozbłysła słupem niebieskiego ognia, aż ją puścili wtedy padła na ziemię i leżała tak parę metrów od Greya. Byli bezsilni, tak bardzo bezsilni, że aż bolała ich to. Ona widząc jak chłopak ledwo dyszy na ziemi a szkarłat pod nim rozlewał się na coraz większą powierzchnię i on będąc świadomym, że Alice znowu trafi do tej przeklętej szklanej bańki z wodą. Przez ten cały czas polubił ją, spędzili ze sobą cały tydzień i zaczęła wydawać się mu sympatyczna i „kochaniutka”; to co go w niej denerwowało, ta dziecięca naiwność i głupie pytania sześciolatka, zdążył usprawiedliwić dwunastoma latami w szklanej bańce z wodą, bez świata , bez ludzi, w przerażającej samotności i ciemności własnego umysłu. Żal było patrzeć jak rozpacza, jak próbuje dostać się do niego, niestety za późno już na takie gesty, przestawała się ruszać i tylko w kółko cichutko powtarzała „Dorian chodź tu... Boję się... Proszę chodź...”. Serce krajało się nawet niektórym żołnierzom, tym, którzy nie wiedzieli czym lub kim jest ta szaro włosa, drobna dziewczynka z błękitem w oczach.
Usłyszał huk a ziemia zatrzęsła się pod nim- sąd ostateczny?- pomyślał sarkastycznie i zmęczony wszystkimi wydarzeniami zasnął.

***

Mam nadzieję, że nie ma błędów, jeśli są, proszę mnie o tym poinformować :3 

SHIRO


poniedziałek, 26 maja 2014

Drew & Alice (Avengers fanfick)



Drew


Rozdział II

Drew rozejrzał się po nowym pokoju, trzymając w ręce torbę ze swoimi rzeczami. Agent Coulson stanął w drzwiach.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
Drew odwrócił głowę.
- Nie. - mruknął. - Mógłbym na razie zostać sam? -
- Jasne. - powiedział agent. - Jak coś to hasło na wi-fi dla ciebie to 68D.Van240894. Wpadnę później, pokaże ci bazę.
Wyszedł, ale po chwili się wrócił.
- Będziesz mieszkał z jeszcze jedną osobą. - dodał - Za niedługo powinna tu dotrzeć.
Zostawił Drew samego.
Rozejrzał się po pokoju. Był on przedzielony na pół, cienką gipsową ścianką, w każdej części były najpotrzebniejsze meble. Drew wszedł do lewej połowy, rzucił torbę na podłodze i sam położył się na łóżko. Zamknął oczy.
Sam nie wiedział czemu się zgodził na propozycję agenta. Była to decyzja podjęta całkowicie pod wpływem chwili, jakiegoś dziwnego, niewytłumaczalnego impulsu. Matka nie robiła żadnych problemów. Podpisała okazane jej dokumenty, stwierdzające, że chłopak będzie się znajdował pod opieką S.H.I.E.L.D. Chciałby myśleć, że to dlatego, że się o niego martwi, że chce mu zabezpieczyć przyszłość, czy coś w ten deseń, ale wiedział, że tak naprawdę chciała się go pozbyć. Nienawidziła go, nawet jego dotyku.
Wiedział czemu. Nie dziwił jej się.
Sam nie mógł sobie wybaczyć krzywdy wyrządzonej bratu.
Nie żałował podjętej decyzji. Nie chciał jej zmuszać na patrzenie na niego dzień w dzień, na znoszenie jego obecności. Dobrze, że się zgodził.
Wstał z łóżka i podszedł do łazienki, do której drzwi znajdowały się w rogu pokoju. Zajrzał do środka. Prysznic i wanna, oddzielone od reszty zasłonką, pralka i sedes. Otworzył lustrzane drzwiczki szafki nad umywalką. Dwa kubeczki, w każdym pasta do zębów i szczotka. Jakieś kosmetyki, dezodoranty. Nie przyglądał się im zbyt uważnie, zarejestrował, że są i zamknął szafkę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Patrzyło na niego uważnie parą ciemnych, dużych oczu o ciemnej oprawie, bardzo wyróżniających się w bladej, szczupłej, trójkątnej twarzy, otoczonej przez przydługie, czarne włosy. Był drobny jak na chłopaka, szczupły i dość kościsty, pewnie dlatego, że niewiele jadł. Miał smukłe, wiecznie zimne dłonie, o długich palcach. Miał smukła figurę i ubierał się na czarno. Popatrzył przez chwilę odbiciu w oczy i wyszedł z łazienki.
Usiadł na łóżku. Agenta Coulsona wciąż nie było, więc wyciągnął z torby laptopa i połączył się z internetem. Wyszukał nazwisko Leon N. i odkrył, że mężczyznę skazano na 8 lat więzienia. Zadowolony oparł się wygodniej o ścianę, wyglądało na to, że mimo swych gróźb mężczyzna nie wróci tak szybko, czyli na razie nie ma się co niepokoić. Uspokojony wyrzucił mężczyznę ze swoich myśli.
Zastanowił się co dalej. Jakoś myślał, że to będzie inaczej wyglądać. Powinni wziąć go do laboratorium i pobierać jakieś próbki do badań, czy coś, a nie zostawić go samego w pokoju, bez opieki i jakiegokolwiek zajęcia. Albo, jeśli chcieli zrobić z niego agenta, to na jakieś szkolenia, treningi go brać...? Sam nie wiedział, jak wygląda życie w takim miejscu, jak na razie zapowiadało się, że dosyć nudno.
Z zamyślenia wyrwał go okropny rumor z korytarza. Jakby jakiś huk, krzyki i kroki zbliżających się ludzi. Po chwili do pokoju wpadł agent Coulson, z jakichś powodów cały mokry i wyglądający na zestresowanego. Za nim weszło kilku innych mężczyzn i jedyna sucha w tym towarzystwie, drobniutka dziewczyna, wyglądająca jakby chciała się gdzieś schować. Drew popatrzył na agentów pytająco.
- Drew, poznaj swoją współlokatorkę i prawdopodobnie przyszłą koleżankę, Alice. - Coulson wskazał na dziewczynę. - Alice, - zwrócił się do niej. - To jest Drew, twój nowy, kolega, będziecie razem mieszkać. Może nawet się zaprzyjaźnicie? - uśmiechnął się do niej. I wtedy Alice, rozpromieniona, rzuciła się na zszokowanego Drew i przytuliła się do niego.
Spiął się cały, nie przepadał za dotykiem, nie był do niego przyzwyczajony. Miał ochotę uciec.

***

Siedział w swoim kącie na łóżku, skulony, ciesząc się chwilą odpoczynku, gdy Alice wybyła na spotkanie z Tonym Starkiem i na chwilę zostawiła go w spokoju. Westchnął i opadł na bok, kładąc się na łóżku. Przymknął oczy.
Sam nie wiedział, co sądzić o Alice. Był pewien jednego - za bardzo się do niego kleiła, a nie bardzo to lubił. Zastanawiał się jak jej o tym powiedzieć.
Chyba ją lubił. Nie interesowały jej jego moce, nie bała się go. Sama też nie był słabiutka. Choć na taką wyglądała. Drew wyczuwał w niej coś, coś zupełnie innego, od tego co było w nim, a jednocześnie tak znajomego... Byli podobni.
Mimo to ona była tak jasna, tak niewinna. Zupełne jego przeciwieństwo. Może dlatego nie czuł do niej niechęci, wydawała się nieskażona brudem ciemnej strony człowieczeństwa. Miła była myśl, ze istnieje ktoś taki.
Ale wydawała się taka bezbronna. Była groźna, owszem, ale mimo to...
Ukrył twarz w poduszce.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do pokoju zajrzał agent Coulson.
- Drew, jesteś wzywany.
- Dlaczego? - zapytał, unosząc głowę.
- Czas na testy twoich umiejętności. Musimy wiedzieć do czego jesteś zdolny. - uśmiechnął się agent, mocno zaciskając wargi.
Drew usiadł na łóżku i zaczął wkładać buty.
- A jak zrobię krzywdę prowadzącemu testu?
- Och, nie martw się, temu nie zrobisz.

***                                

 Coulson prowadził chłopaka przez poplątane korytarze bazy S.H.I.E.L.D.  Stanęli pod dużymi pancernymi drzwiami. Coulson gestem pokazał Drew, żeby wszedł do środka.
- A pan? - zapytał Drew, patrząc na niego podejrzliwie.
- Ja nie mogę brać udziału w waszych ćwiczeniach, ponieważ jestem zwykłym człowiekiem i moglibyście mi zrobić krzywdę, przy większej dawce emocji. - powiedział agent - Ale nie martw się, tam są kamery, będę w sąsiednim  pomieszczeniu wszystko oglądał. Bez obaw.
 Drew westchnął.
- Czyli tam w środku jest ktoś, kto nie jest zwykłym człowiekiem, tak? - powiedział cicho.
- Och, ten człowiek to żywa legenda. - Uśmiechnął się Coulson, a Drew wszedł do środka.
Sala była ogromna, wygłuszona. Drew rozejrzał się niepewnie. Sala trochę przypominała plac zabaw dla dzieci. Były tam sprzęty przypominające huśtawki, drabinki, równoważnie, jakieś karuzele... Zastanawiał się do czego służą. Miał złe przeczucia.
Z wielkiego rusztowania zeskoczył jakiś człowiek. Drew popatrzył na niego. Jego wątpliwości rosły.
Mężczyzna był ubrany w niebieski, obcisły kombinezon z gwiazdkami i paskami. W ręce trzymał tarczę z gwiazdą na środku.
- Witaj. - oznajmił - Jesteś Drew Vanger prawda?
- Tak, a ty? - zapytał patrząc na niego spode łba.
- Kapitan Steve Rogers, zwany Kapitanem Ameryką. Miło mi poznać. - wyciągnął rękę do Drew.
Chłopak popatrzył na niego nic nierozumiejącym spojrzeniem. Po chwili przypomniał sobie grzecznościową formułkę.
- Mnie również. - powiedział. - Jak się masz?
 Kapitan wyglądał na nieco zaskoczonego formułką jak z podręcznika angielskiego dla podstawówki.
- Dobrze, dziękuję. - odpowiedział, równie sztywno. Wciąż miał wyciągniętą rękę. Drew nie bardzo  wiedział co z nią zrobić, więc udał, że jej nie widzi. Minął Kapitana i spojrzał na ogromną huśtawkę.
- Na czym będą polegały te testy? - zapytał, by przerwać niezręczną ciszę.
Rogers pozwolił dłoni opaść. Odwrócił się do chłopaka z wymuszonym uśmiechem na ustach.
- Powalczymy sobie. - powiedział. Drew odwrócił się do niego z szokiem wymalowanym na twarzy. Cofnął się.
- Nigdy z nikim nie walczyłem! -
- Och, nie bój się. Nie ma czego. Nie zrobię ci krzywdy.
- Nie boję się ciebie! Boję się, że ci coś zrobię!            
- Mnie? - zaśmiał się mężczyzna. - O mnie martwić się nie musisz. Nie będziesz w stanie mi nic zrobić. -
 Drew spojrzał na niego spode łba. Zabrzmiało to, jakby Rogers go lekceważył. Nie podobało mu się to. To, że nie wyglądał na silnego i że nigdy się nie bił, nie znaczyło, że jest słaby. Zamierzał to Kapitanowi udowodnić.
Cofnął się kilka kroków, aż znalazł się pod ogromnym stelażem. Stanął na jego cieniu.
- Ok. - powiedział. - Walczmy. -
I zniknął.
Cienie stelażu i wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu przedmiotów, poruszyły się. Pełzły po podłodze leniwie, niczym węże gotujące się do ataku. Kapitan Ameryka cofnął się przyglądając im się uważnie. Były wąskie, pomieszczenie było zbyt jasne, by były większe.
Nagle cienie wystrzeliły w górę. Szybko i cicho zaatakowały Rogersa, który błyskawicznie uskoczył. Chwycił jeden z cieni, w dotyku był dziwny, jak materiał. Utrzymał go tylko przez chwilę, zanim cień zrobił się niematerialny i jego ręce przeniknęły przez niego. Uwolniony cień zaatakował, rozcinając kapitanowi policzek i przebijając na wylot rękę, którą próbował się osłonić. Kapitan wycofał się, cienie znów padły na podłogę. Znów zaczęły pełznąć w jego stronę.
Rogers rozejrzał się, szukając jakiejś podpowiedzi, jakiegoś sposobu na pokonanie chłopaka. I nagle ujrzał. Jeden z kątów był ciemniejszy niż reszta w jasnej sali. Znajdował się za ogromną, zasłaniającą go przed światłem równoważnią, przez co kapitan nie dostrzegł tego od razu. Był mroczny, a cienie kłębiły się wokół niego, chroniąc dostępu. Dostrzegł cienkie, ciemne, nitki wychodzące z kąta, łączące go z atakującymi go cieniami.
Cienie znajdowały się już pod nogami Rogersa. Tym razem niczym liany próbowały opleść mu nogi, ale kapitan nie zamierzał dać się złapać. Skoczył, złapał się stelażu i zaczął się po nim wspinać. Szybko, jak najszybciej, widząc jak cienie wokół niego ożywają, i błyskawicznie wystrzelają w jego stronę. Puścił się stopnia, spadł kawałek i złapał się kilka drążków niżej. Znów zaczął się wspinać. Nagle poczuł, że coś go łapie za kostkę.
Został oderwany od drabinki i rzucony w powietrze, poleciał w górę. Spojrzał na sufit i dojrzał coś niesamowitego. Miał szczęście, niewiarygodne szczęście. Jedna z lamp urwała się i wisiała na grubym kablu.
Złapał za kabel, a gdy zawisł na nim całym ciężarem, ostatnie trzymające lampę, śruby puściły i Rogers wraz z wciąż świecącą lampą upadł na ziemię. Nie zważając na ból w poranionych kończynach, od razu zerwał się do biegu. Trzymając lampę w rękach pędził w stronę ciemnego kąta. Prawie do niego dopadł, gdy nagle poczuł, że jego ramię przeszywa ból. Spojrzał na nie i zobaczył cień przebijający je na wylot. Wyrwał go, podbiegł do kąta i poświecił na niego lampą.
Usłyszał krzyk i zobaczył Drew zasłaniającego oczy ramieniem. Korzystając z szansy, nie czekał, aż chłopak odzyska wzrok. Uderzył go mocno w bok, aż chłopak odleciał kawałek i uderzył w ścianę. Zsunął się po niej, nieprzytomny.
Kapitan Ameryka stanął nad nim, słysząc wbiegających do sali agentów. Popatrzył na niego. Chłopak krwawił z tyłu głowy. Klęknął przy nim, sprawdził puls, obmacał głowę - czaszka była cała.
- Nic mu nie będzie, stracił przytomność. - oznajmił podchodzącemu Coulsonowi. - Jest silny, ale mało wytrzymały. Nie do końca panuje nad mocą, cienie mogły być szybsze. Jakby były, pewnie bym przegrał. - Patrzyli jak sanitariusze kładą chłopaka na noszach i wynoszą. - Mały potworek. - powiedział z uśmiechem, nie złośliwie.


***

by Kuro

niedziela, 27 kwietnia 2014

Alice& Drew (Avengers fanfic)


Alice


    Nigdy nie chciałam posiadać takiej mocy, jaka spadła na moje barki, bez mojego zdania, nikt nawet nie zapytał, moje całe życie kręci się wokół tej jednej decyzji podjętej przez mojego dziadka, który nawet mnie nie znał. Nie zdążył. Nawet mnie nie widział, a był w stanie zrzucić na mnie to brzemię, mogłabym go znienawidzić, ale nie jestem taka, ta moja dziecinna niewinność jest czasem tak bardzo irytująca... To także wina dziadka, gdyby tylko oddał to w ręce mojego brata, wszystko potoczyło by się inaczej, być może miałabym normalne życie, a przynajmniej bliskie normalnego i nie musiałabym uczyć się całego świata na pamięć od początku, wszystkiego, czego dzieci uczą się na samym początku, ja muszę robić to wszystko teraz, mając 18 lat i moc, którą mogłabym wskrzesić wojnę a nawet zagładę jednych z potężniejszych krajów. A wszystko w rękach 18-letniej dziewczyny z rozumowaniem 6-cio latka. Dziękuję dziadku, będę wyczekiwać chwili, w której się spotkamy, ale spokojnie, nadal cię kocham, mimo że się nie znamy. Dobranoc.

  Dzień był zbyt piękny żeby siedzieć w ciemnym, zimnym laboratorium, oświetlonym tylko lampami jarzeniowymi, które wydawały serię nieprzyjemnych dźwięków. Podobno można było się przyzwyczaić, ale jak dotąd żadnemu młodemu doktorowi, to się nie udało, pozostało więc zatkać uszy słuchawkami z relaksującą muzyką, byle by nie była zbyt relaksująca, w takim miejscu nie trudno zasnąć z nudów, mimo że w laboratorium wojskowym zawsze było coś do roboty. Tu musiało być ciemno, nie było okien ani żadnego żywszego światła, atmosfera była senna i taka właśnie powinna być, bowiem Obiekt eksperymentów czterech młodych laborantów, był bardzo wrażliwy na światło i dźwięki, mimo gumowych zatyczek w uszach. Jedyną rozrywką w miejscu takim jak to, był mały ekranik, na którym wyświetlały się bezdźwięcznie obrazy, fragmenty filmów dokumentalnych na temat świata, materiał oczyszczony z aktualności i niepotrzebnych informacji. Czymże były te „niepotrzebne informacje”? Otóż obiekt eksperymentów, pieszczotliwie nazwany przez rząd „Obiektem numer 1” miał pochłaniać jedynie te dane na temat świata, przez które łatwo można było manipulować Eksperymentem, jak tylko rząd chciał.
Siedzenie tam nie było zbyt pasjonujące, wszyscy chętni do opieki nad projektem na początku uznali go za fascynujący, lecz szybko okazało się, że ich praca ma polegać tylko na utrzymywaniu Obiektu nr 1 przy życiu i dopilnowaniu, by się nie obudził, póki nie nadejdzie pora. Z nudów nadali nawet imię Obiektowi numer 1, brzmiało ono Alice. W całej sekcji 4 nigdy nie słyszano, o naukowcach, zafascynowanych tym projektem, bynajmniej gdy się dowiedzieli na czym ta praca ma polegać, oprócz jednej jedynej osoby na blisko 150 pracowników. Isaac, sprawujący pieczę nad całym projektem, nigdy nie narzekał na nudne zajęcia w laboratorium, czasem nawet wręcz przeciwnie. Podobno widywano go, mówiącego do Alice dziwnie czułym głosem, jakby była dla niego kimś ważnym. Traktowali go troszkę jak dziwaka, zostawał po godzinach i nie pozwalał nikomu choćby źle o niej pomyśleć, a już w największy szał wpadał, gdy któryś z laborantów podał jej niewłaściwą dawkę narkozy bądź pożywienia. Bali się zrobić coś nie tak, ale w sumie lubili go, uważali, że to jego praca i przełożeni najnormalniej ukręcili by mu głowę, gdyby coś stało się Alice.
Był dziwakiem i miał tego świadomość, raczej go to nie gryzło, ale czasem miło by było wyjść gdzieś z kolegami z pracy, z drugiej strony znowu poczucie winy nie pozwalało mu wyjść z laboratorium „nie zostawię Cię Liz”- głos dudnił mu wkoło w głowie- „nie zostawię samej”. Wtedy przychodziły chwile zwątpienia, rząd nigdy nie wypuści jej z tej bańki, już do końca życia będzie tu gnić, nie pozna prawdziwego świata, tylko ten, który przedstawiają jej za pomocą macek przylepionych do głowy, przez które informacje trafiają bezpośrednio do mózgu. Bajka na dobranoc. Bywało, że stał przed ogromną kulą, wypełnioną ciepłą cieczą i lustrował wszystkie przewody świdrującym spojrzeniem. „dziękuję Ci Tony Starku”- myślał napotykając wzrokiem na mały monitor z projekcją filmową-” dziękuję Ci za ten cud techniki, dzięki któremu moja mała Alice się nie nudzi”. Czasem przez głowę przechodziło mu, by rozwalić szklaną ścianę, która oddziela go od niej i zabrać ją stąd. Ale wtedy przytomniał, zadając sobie pytanie „i co potem?”, nie włada taką potęgą jak ona, nie da rady jej ochronić, tym bardziej, że Alice mu w tym nie pomoże, będzie nadal nieprzytomna i nie wiadomo, czy w tym momencie będzie w stanie nawet chodzić, po tylu latach wiszenia na łańcuchach, w wodzie, zamknięta w szklanej kuli. Gdyby nie ta szklana kula, gdyby nie ona.



  W środku nocy, około godziny 2.30 pierwsze nuty „radioactive” rozlały się nagle po pokoju, raniąc boleśnie uszy doktora Isaaca, zarwał się nagle i rzucił do telefonu, jakby wiedział, że coś się święci, nie często ktoś dzwoni do niego wpół do trzeciej w nocy. Przeciągnął palcem po ekranie, odbierając tym samym połączenie i przytknął słuchawkę do ucha.
-halo!- niemal krzyknął. Zdenerwowany głos po drugiej stronie na zmianę krzyczał coś i mamrotał, lecz Isaac zrozumiał najważniejszą frazę, która wstrząsnęła nim, aż musiał usiąść. Mruknął coś jakby do siebie , rzucił kilka szybkich pytań, które zostały bez odpowiedzi, po czym skończył rozmowę, ubrał się w pośpiechu i wybiegł z mieszkania.


-co się dzieje?!- zagrzmiał zdenerwowany, wchodząc do laboratorium. Podwładni uciszyli go lekkim syknięciem z palcami przy swoich ustach- proszę tak nie krzyczeć.-
-ślepi jesteście? I tak się obudziła, jesteście doktorami a nie kojarzycie faktów?!- zgrzytnął zębami, patrząc na nich spode łba- Jak człowiek się obudził, to nie śpi. Zanotujcie!-
Wlepił oczy w spokojną, wręcz dziecięcą twarzyczkę Alice, która wyglądała jak śpiący aniołek. Miała długie ciemne włosy, sięgające do połowy uda, uplecione w kłosa, ponieważ przy ostatniej zmianie skafandra podwładne Isaaca uplotły go, zawiązując na końcu błękitną kokardkę. Miała na sobie obcisłą białą piankę do nurkowania z niebieskimi liniami podkreślającymi jej budowę, została stworzona, by chronić przed ogniem, nie ją, lecz osoby wokół. Była zawieszona za ręce łańcuchami, które ściskały również jej nogi w kostkach, zamknięta w szklanej bańce wypełnionej wodą. Normalne funkcjonowanie organizmu umożliwiała jej maska, założona na twarz , z głowy, szyi, nadgarstków i klatki piersiowej sterczały przyssawki podłączone cienkimi kabelkami do komputera, monitorującego jej funkcje życiowe. Po głowie gorączkowo tłukło się ciągle „co się dzieje Alice, nie powinnaś się teraz budzić...” Dziewczyna nie odpowiadała z tą samą kamienną twarzą od kilkunastu lat, tkwiła w swoim wodnym królestwie, nie dotknięta złem tegoświata. Niczego nieświadoma.
Komputery zaczęły wariować, brzęczały a na ich monitorach wyświetlały się irytujące komunikaty o jakimś stanie krytycznym, cokolwiek to znaczyło, nie mogło być dobrze. Nawet sam Isaac nie wiedział czym to może skutkować ani co teraz zrobić, pierwszy raz od długiego czasu wpadł w panikę, czując się bezradny.
-Stąd nic nie zrobię, muszę ją otworzyć!- zdecydował, krzycząc do swoich podwładnych ponad jazgotem komputerów. -szefie to samobójstwo, nie wiadomo, co może się stać! Nie mamy kompletnych informacji na jej temat, nie wiemy nawet czy rzeczywiście jest człowiekiem!-
-spokojnie, ja to wiem...- Sięgnął do awaryjnego zwolnienia wody, musiał najpierw wpisać kod. Sprzęt znowu zawył, tym razem ostrzegał o zbyt wysokiej temperaturze, na te słowa Isaac zatrzymał się odruchowo i wlepił wzrok w szklaną bańkę-woda zaczynała wrzeć. Doktor napotkał błękitne spojrzenie Alice, zastygając w bezruchu- „Alice, czemu otworzyłaś oczka...Alice” W takiej sytuacji nie wiadomo nawet co robić, tym bardziej, gdy jest się zwykłym naukowcem, którego zapewniano, że jego praca nie będzie się wiązała z żadnym niebezpieczeństwem, chociaż sam powinien znać możliwości Alice najlepiej. Skarcił się w myślach za zbyt długi czas reakcji, ewakuując pracowników laboratorium, którzy przerażeni uciekli czym prędzej, gdzie pieprz rośnie. Sam wszedł na biurko z komputerami, po czym zwolnił zasuwy i zamki ciężko ruszyły z miejsca, natychmiast, przez szpary zaczynała wypływać wrząca woda, najpierw pod ciśnieniem i omal nie dostał strumieniem ukropu po twarzy, lecz w miarę upływu wody, ciśnienie zaczęło się zmniejszać. Spojrzał w stronę dziewczyny, naraz odjęło mu mowę, zresztą miał wrażenie, że nawet najważniejsze funkcje życiowe po kolei, stopniowo zostały wyłączane, jedna po drugiej. Dostał dreszczy i oblały go zimne poty, patrząc jak nastolatka powoli podnosi głowę i spogląda na niego okrągłymi oczami, miał przez chwilę wrażenie, że Alice płacze, lecz w końcu zdecydował się nie wyciągać niepotrzebnych wniosków, uznając tym samym, że była mokra od cieczy w której żyła przez lata.
-Alice...
-Gdzie- zarzęziła ochrypłym głosem, jak człowiek błądzący po pustyni cierpiący na brak wody, jakby miała kilogram piasku w krtani, widocznie sprawiło to także ból, aż wzdrygnęła się na ruch strun głosowych- Stark.
- Alice, uspokój się, wszystko będzie dobrze, nie martw się.- Isaac zszedł z biurka brodził w gorącej wodzie, nie zwracał nawet uwagi na wysoką temperaturę, zależało mu tylko na dotknięciu jej dziecięcej twarzyczki i wzięciu jej w ramiona.
-Uspokój się dzieciaku, nikt cię już nie skrzywdzi, zobaczysz będzie dobrze...- Czuł jak złość rozpiera klatkę piersiową, chcąc się wyrwać i ukarać wszystkich, którzy doprowadzili ją do takiego wyrazu twarzy, była zbyt delikatna, zbyt dziecięca, by traktować ją jak eksperyment, jak szczura laboratoryjnego.
-Nie mam- zakasłała porządnie-nie mam czucia w rękach. Wypuść mnie stąd, Sac. Moje ręce... nie czuję ich. Wypuść mnie!- ostatnie słowa wykrzyknęła na tyle głośno, na ile pozwalała jej zastygła krtań. Isaac pokręcił głową przecząco już wtedy mając wilgotne oczy, nigdy nie myślał, że dożyje momentu, w którym usłyszy jej głos, tak cudownie delikatny, jak balsam na spękane ręce. Teraz nie przypominał słodkiego dźwięku jaki z siebie wydawała, gdy była dzieckiem, w tej chwili przypominał bardziej zgrzyt startego silnika.
-byłaś taka mała, nigdy nie zauważyłem, żebyś tak wyrosła-
-Isaac!- ryknęła, jej głos był w coraz gorszym stanie. Wybuchła słupem niebieskiego ognia ale ani ona, ani doktor nie wydali z siebie dźwięku, wyglądało to jak swoiste powitanie po wielu latach rozłąki. Tak blisko, kilka centymetrów szkła, ale jednak tak daleko- przyszło mu na myśl- zmieniłaś się Alice.
-Gdzie Stark.
-nie żyje, Alice.
-Isaac, nie kłam. Czuję go, jest gdzieś daleko, ale nie wiem dokładnie gdzie.
Mężczyzna zadumał się na chwilę. Chciał kupić nieco czasu ochronie, próbował okłamywać sam siebie , że dadzą radę z powrotem zapakować Alice do szklanej bańki wypełnionej wodą, dobrze wiedział, że nie są w stanie, to tylko strata czasu, nie był pewny czy jest w ogóle ktoś, kto dałby radę to zrobić. Widocznie miała już dosyć czekania, z całej powierzchni skóry zaczęła wydobywać się gorąca para, nawet skafander nie był w stanie tego powstrzymać , zapłonęła wielkim płomieniem, aż woda u jej stóp zasyczała przerażająco. Isaac poczuł łzy na swoich policzkach, ale nawet nie miał zamiaru ich wycierać, pomyślał, że musi wyglądać żałośnie wgapiając się w nią, podczas gdy stał jak sierota w wyciągniętym białym kitlu. Temperatura w laboratorium coraz bardziej przybliżała się do granicy jego wytrzymałości, ale Alice nie przestawała, ochłonęła dopiero gdy łańcuchy stopiły się uwalniając jej kończyny, ogień zgasł a ona padła bezwładnie na posadzkę, charcząc głośno.
-dawno tego nie robiłam, wspaniałe uczucie- uśmiechnęła się zawadiacko do Isaaca.
-siostrzyczko, błagam nie rób nic głupiego.
- i wracaj do akwarium- zadrwiła. Zaczęła nieporadnie podnosić się do pozycji siedzącej, w końcu się jej to udało, ruszała powoli wszystkimi palcami, rękoma potem nogami, aż przestała czuć ból zastygłych mięśni.
- lepiej?-
-nie bardzo. Da się przeżyć. Od kiedy się tak martwisz, co?-
-od zawsze, Alice.-
-nie wiem co o tobie myśleć, wiesz...braciszku? Pozwoliłeś mnie tu zamknąć ale ciągle się mną opiekowałeś, nie pozwalałeś także bym się obudziła. Jesteś dziwny.
Isaac uśmiechnął się enigmatycznie i odsunął z przejścia, odsłaniając drzwi- Spadaj stąd nim, cię złapią. Patrzyła na niego ze zdziwieniem i nieufnością, raniła go tym spojrzeniem, ale nie dziwił się, musiał zapłacić za błędy młodości. Skinął jej głową z uśmiechem i wtedy zaufała mu na tyle, by ponownie zapłonąć. Posługując się swoją mocą, wystrzeliła z laboratorium paląc niemal wszystko za sobą. Isaac został nietknięty, poczuł tylko ciepło w prawej ręce po chwili zauważył, że to prezent, biały płomień tlił się w jego dłoni, aż wsiąkł w skórę.




Rozdział II

  Wszystko wydaje się inne. Cały świat wywalił się do góry nogami. Gdzie jest mój świat ?! Zabrali mi wszystko, wszystko! Gdzie mój Isaac, Gdzie Nathan. Co się z nimi stało... Nie mam nic... Gdzie mam iść , nie mam domu. Dziadku, jak mogłeś!

  Zatrzymała się gdzieś nad jeziorem. Mimo, kładzenia jej do głowy wszystkich nazw jezior , szerokości geograficznych itp., nie miała pojęcia gdzie jest. Zwinęła się w kulkę i zaczęła płakać na brzegu ciemnego jeziora. Nie zwracała uwagi na malowniczość miejsca, prawdopodobnie pierwszy raz widziała coś takiego, ale była tak przerażona całym światem, że nie zwróciła na to uwagi. Płakała aż zasnęła. Rano obudził ją warkot silnika samochodu, to było dosyć brutalne, tym bardziej , że pobudka nie należy na ogół do rzeczy przyjemnych, ale szczególnie gdy w grę wchodzi budzenie za pomocą osoby trzeciej.
-Witam – odezwał się miły głos nad jej uchem. Zerwała się na równe nogi, zachwiała ledwo przytomna, musiała aż zmrużyć oczy by dostrzec kto lub co wydaje taki dźwięk.
-kim-kim jesteś!- spróbowała warknąć, lecz słodki głosik nie pozwolił by brzmiała groźnie. Przetarła oczy piąstkami, jak małe dziecko. Nie bój się, nie jestem od twojego brata, nie chcę Cię znowu zamknąć w laboratorium, jak królika doświadczalnego.- zgrzytnął zębami ostentacyjnie, wyciągając dłoń- Chodź ze mną, pokażę ci świat w taki sposób, że nie będzie Ci się już wydawał taki wielki i zły. -
Prawie ją tym nakłonił, gdyby nie te jedno małe wspomnienie, które uderzyło w głowie, jak dźwięk alarmu krzyczało:” UWAŻAJ!”. Isaac ściskał ją w ramionach, głaszcząc czule po główce, płakała skulona w jego fartuchu. Chłopak tłumaczył coś, nie pamięta już co, ale to jedno zdanie „ nie ufaj obcym... Mówiłem Ci, nie chodź nigdzie z nikim kogo nie znasz... Czemu mnie nie posłuchałaś?!”. Tylko jeden jedyny raz na nią krzyczał, przytulał ją przy tym czule, ale ona pamięta tylko uczucie strachu, wtedy doznała traumy. Czemu? Co się stało? Nie pamięta, jedynie to by” nie ufać obcym”. Cofnęła dłoń, widać chłopak nie miał ochoty do dziecinnych zabaw, zdecydowanym, aczkolwiek spokojnym krokiem ruszył w jej stronę- Alice, nie bój się, nie mam zamiaru cię skrzywdzić, skarbie, uwierz mi. -
Nic nie działało, żadnego kontaktu z Nim, żadnej reakcji ze strony ognia- jej wybawiciela, została zostawiona na pastwę losu, sam na sam z tym kolesiem w garniaku. Chłopak wyciągną coś z kieszeni, z przepraszającym wzrokiem złapał ją za przedramię i przyciągnął do siebie, opierając plecami o własny tors zwrócił się do niej- wybacz skarbeńku, muszę to zrobić...-




  Nie zdążyła się przyjrzeć, jak wyglądał dokładnie. Był brunetem o orzechowych oczach, z uroczym uśmiechem na ślicznej buźce. Nosił dopasowany garnitur w czarnym kolorze, kontrastującym z bladą cerą. Z całego wydarzenia pamiętała tylko urywki, gdy przytyka tą ohydnie śmierdzącą szmatkę do jej twarzy i niemal w tym samym momencie całe ciało zwiotczało, że nie dała rady poruszyć własną dłonią, zaraz potem urwał się film. Powoli odzyskiwała przytomność, ale nadal nie była w stanie podnieść powiek , co było niezwykle irytujące. Nie wiedziała czy okropny szum był efektem tego, co zaaplikował jej chłopak czy leży w jakieś machnie wojennej. Po kilku minutach walki z własnym ciałem otworzyła powieki zamglonym wzrokiem wirowała po kabinie czegoś, co wtedy nie przywodziło na myśl nic, co widziała już kiedyś, aż napotkała jego wzrok, próbowała go zbesztać, wyszło na to, że pogłaskał ją po głowie i powiedział coś czule. Poczuła mdłości, zaczęła głębiej oddychać , by nie zwrócić śniadania, czy czymkolwiek można to było nazwać. Okazało się, że miała puściutki żołądek , zupełnie pusty, nie miała nawet czym wymiotować. Skończyło się na kilku łzach, wlaniu jej bezpośrednio do ust wody przez tajemniczego gościa w garniturze, który w gruncie rzeczy był już tylko gościem. Chrzanił coś trzy po trzy, zrozumiała tyle, że potem jej wszystko wyjaśni i nie ma zamiaru jej skrzywdzić. Gdy zapytała gdzie jest Stark, roześmiał się i wypowiedział jakieś dziwne słowo, którego nawet nie zrozumiała, ciągle głaszcząc ją po włosach. Zasnęła.


  Ciągle ktoś biegał nad głową śpiącej dziewczyny, nie pozwalając umysłowi odsapnąć chociaż na chwile. Była w stanie permanentnego otumanienia, ale wszystko słyszała, była przytomna umysłem, tylko nie ciałem. Wkurzające!- myślała, gdy nad jej głową znowu ktoś stanął i zaczął paplać , nawet nie zrozumiała o co mu chodzi.
-Bądźcie chociaż cicho!- rzuciła z wyrzutami. Dopiero teraz zorientowała się, że odzyskuje swoje siły. Powoli otworzyła oczy i usiadła nieco się chwiejąc. Pokój wypełniało ciepłe światło, wyglądał na zamglony, być może nawet zadymiony, potem zaczął wirować, co dało jej wiele śmiechu, bowiem razem z pokojem wirowały wszystkie twarze. Nagle wybuch ogień i wszystko się zatrzymało. Co się stało?- zapytała zdezorientowana. Nie mogła zrozumieć, jakim cudem , dosłownie przed chwilą była szczęśliwa jak nigdy, śmiała się do rozpuku, a teraz siedzi całkiem trzeźwa wgapiając się w ludzi zastygłych w dziwnych pozach, jakby zaraz mieli zacząć uciekać. Odnalazła wzrokiem kolesia w garniturze, zamrugała oczami wymownie ze ściągniętymi do góry brwiami- co się tu dzieje?...- powtórzyła, tym razem użyła mniej ostrego tonu, na rzecz załamującego się głosu. Skuliła się gdzieś w rogu kanapy, na której jak się potem dowiedziała, spała jakieś 3 dni.
-nie wiedzieliśmy, że tak zareagujesz na zwykły środek nasenny...
-karmili mnie narkozą w laboratorium- rzuciła niezrozumiale, jakby dziwne było to, że zebrani tu nic o tym nie wiedzą. Jej nowo nabyty znajomy, zadumał się na chwilkę, ciągle patrząc na nią przeszywającym wzrokiem, aż skuliła się jeszcze bardziej pod wpływem tego chłodnego spojrzenia, którego nie mogła ogrzać nawet swoim ogniem. W końcu wybuchła i ze zdenerwowaniem krzyczała, by się na nią tak nie patrzył, bo go spali. Chłopak wyglądał na nieco zestresowanego, gdy Alice wybuchała emocjami. Prawdopodobnie był świadom, że siedzi na tykającej bombie. Alice, uspokój, się nie chciałem Cię przestraszyć. Zaraz ci wszystko wyjaśnię, chcesz ciasteczka i mleczko?- dziewczyna, aż podskoczyła, gdy o nich usłyszała, dziecięca twarzyczka od razu się rozpromieniła i nabrała ludzkich kolorów. Dziwne- pomyślał- chwilę temu była nie ufna i ponura, a teraz?...-
Wpatrywał się w nią, lustrował każdy gest i tkwił w głębokich zamyśleniach, analizując zachowanie nastolatki. Niby wiedział wszystko, ale to jednak nie obrazuje postaci, którą już zdążył wykreować sobie podczas lektury jej akt. Była jakby... Czysta, nie wiedział jak lepiej można to określić- nie tknięta widokiem wojny czy morderstw w telewizji, zupełnie jak mała dziewczynka.
-smakuje?- zapytał, pokazując gestem, że ma okruszki na policzkach. Patrzyła na niego okrągłymi niebieskimi ślepiami, wyglądała jak szczeniak. Mały biedny szczeniak. Pokręciła pociesznie główką z subtelnym uśmiechem, który ledwo zauważył.
-Alice, mam dla ciebie propozycję. Jeśli nie chcesz wracać do laboratorium musisz z nami współpracować.
-kooperacja?
-tak- ze zdziwieniem stwierdził, że źle ją osądził.- kooperacja.
-Gdy siedziałam w tej szklanej kulce z wodą, uczono mnie różnych rzeczy, dzięki wynalazkowi Starka. Ironia, prawda?- powiedziała, gdy zauważyła zdziwienie chłopaka.
-tak więc, nie będę tego obwijać w bawełnę. Jest tak, jeśli nie chcesz wrócić do laboratorium, musisz być na posyłki Fury.
-Fury? Co to...
-Kto to- odchrząknął lekko. Niezręcznie mu było mówić o tym człowieku, za każdym razem oblewał go zimny pot i potok ciarek na plecach rozlewał się aż po same czubeczki palców.- powiedzmy, że nigdy nie chcesz go wkurzyć. - uciął krótko.
Nie wyglądała na zaciekawioną, wzrok Alice skakał to z jednego agenta, na drugiego, jakby nie mogła się skupić a robiła to z dziwnie obojętną miną. Irytujące, że lata praktyki na nic się zdadzą w momencie spotkania z dziecięcą mentalnością. Trudno było zdecydować, czy do czegoś w ogóle się przyda, czy bardziej będzie zwracać na siebie oczy świata, odwracając tym samym od błędów S.H.I.E.L.D.
-Alice, musimy otrzymać twoją zgodę. Nie chcę by udział był przydzielony odgórnie, więcej bólu i problemów. Podpisujesz, czy nie?
-A co z tego będę miała?
Westchnął ciężko. Myślał, że będzie łatwiej a tu już od początku same problemy. Nie wiele wiadomo mu było o przywilejach jakie zyska. Wiedział tyle, że będzie mieszkała z jakimś chłopakiem nie znał nawet jego imienia. Przedstawił jej ofertę w najatrakcyjniejszym obrazie, jaka tylko jego wyobraźnia była w stanie wygenerować i przekazał jej to w iście dziecinny sposób. Wymanewrował w taki sposób, by nie obiecać nic konkretnego, ale tez nakłonić do współpracy. Mimo dziecinnego zachowania i naiwności, nie była wcale tak dziecinna jak się tego spodziewał; wygląda jeszcze na szczeniaka, czemu jej tok rozumowania jest zarazem dziecinny jak i dojrzały?
-Poznasz pewnego chłopaka, jest w podobnym wieku. Już nie może się doczekać, aż cię pozna. - agent uśmiechnął się przekonująco. Dziewczyna zignorowała jego wyraz twarzy, zaabsorbowana kruchymi ciasteczkami. Jak mam ci ufać, skoro nie znam nawet twojego imienia?- odłożyła słodycze z nagłym obrzydzeniem- nie dobrze mi
-Jestem agentem S.H.I.E.L.D. Nazywam się Dorian Grey
-jesteś młody... Ile masz lat?-
Chłopak odchrząknął nerwowo, pytania w końcu zaczęły robić się irytujące; w myślach przeklął Fury, że nie wcisnął tego zadnia jakiemuś świerzakowi, niby tłumaczył się, że nikt taki nic nie zdziała.
-mam 19 lat, Alice. Skończmy rozmowę o mnie, mamy ważniejsze sprawy mianowicie to, czy zgadzasz się być w naszej agencji. Twój brat się zgodził...-
-więc się nie zgadzam- zdecydowała krótko. Dorian wgapiał się w nią nie dowierzając w to co usłyszał; Nie zgodziła się, żeby zrobić bratu na złość? Cóż za nieodpowiedzialna dziewucha...
-Nie sądzisz, że to zbyt pochopne? Być może nie ufasz Isaacowi, ale nie powinnaś działać pochopnie, tym bardziej ze wszystkich opcji ta jest najrozsądniejsza... Być może w to nie wierzysz, ale naprawdę stara się byś miała jak najlepiej.
-może. Ale nie chcę się bawić w wojnę- Dorian przez chwilę myślał, czy Alice aby na pewno nie mówi rzeczywiście o zabawie w wojnę- każdy chce posiąść moc, którą mam. Wiem, że nie wszyscy będą jej używać w dobrych sprawach i wkurza mnie to, że wszyscy pewnie myślą o mnie jak o głupim dziecku...
-No za pewne tak jest... Nie wiem czy wiesz, ale nasza organizacja ma trochę inne priorytety. My zapobiegamy wojnom. Jeśli już się takie zdarzają, to pojawiamy się tam by zlikwidować zagrożenie, grożące cywilom. My chronimy, nie zabijamy. Oczywiście musimy czasem mieszać się w sprawy polityczne, ale to bardziej tło do naszych działań docelowych. Zrozumiałaś?- zapytał widząc jej zakłopotany wzrok. Pokręciła nieśmiało główką, jakby zawstydziła się, że nie rozumie niektórych sformułowań. Spróbował wytłumaczyć wszystko jeszcze raz, tym razem zakończyło się to sukcesem.
Po długich namowach w końcu zgodziła się. Nie była do końca przekonana, ale z każdą minutą coraz bardziej wierzyła w to co robi. Pozostała jeszcze jedna kwestia- wojsko. Oczywiście rząd nie chciał dzielić się Alice mimo że nic w jej sprawie nowego nie odkrył w przeciągu ostatnich 12 lat. Już jej szukają i raczej nie dadzą sobie z tym siana,będą szukać, aż znajdą a wtedy wcisnął ją z powrotem do szklanej bańki, otumaniając narkozą. Musiał znaleźć wyjście z tej sytuacji, jedyne polecenia jakie dostał od Fury, to utrzymać ją przy życiu i nie oddać w łapy wojska amerykańskiego. Ucieczka z kraju, wydawała się być najlepszym rozwiązaniem. Ale gdzie? Gdzieś, gdzie rząd jest na skraju upadku a policja, nawet jeśli jest, nie będzie przejmować się listami gończymi. Kraj, który skłócony jest z Ameryką, wojsko nie będzie mogło tak łatwo się tam dostać. Odpowiedź przyszła sama, wiele jest takich krajów w Afryce. Popatrzył na jednego ze swoich podopiecznych, niższego rangą o stopień- bezpieczniej będzie podróżować we dwoje. Jedynie możecie trzymać się w bezpiecznej odległości, ale może to być zbytnim ryzykiem... Załatw mi urlop, bezpośrednio u Fury, będzie wiedział o co chodzi. Dwa bilety do Kairu po proszę. Zamówcie hotel i wszystkie takie, potrzebny mi będzie samochód- terenowy, wytrzymały dużo paliwa, dach , skombinujcie paszport dla niej i wszystkie inne dokumenty, oczywiście wszystko na wczoraj.-
-tak jest- mężczyzna oszczędnie w gestach, kiwną głową. Dorian wyglądał na rozluźnionego, jakby rzeczywiście jechał na upragniony urlop; w przeciwieństwie do Alice, która wystraszona, wyobrażała sobie jak będzie wyglądać taki wyjazd. Nigdy nie wytknęła nosa poza swoje miasto a i teraz, nie za wiele o nim wie. Gdy była mała marzyła o wyjeździe za granicę, ale po zamknięciu w szklanej kuli, jej priorytety troszkę się zmieniły.
-Alice, to twoja pierwsza wyprawa, boisz się?-
-niczego się nie boję- udała naburmuszoną w dość dziecinny i teatralny sposób, tak, że z łatwością to zauważył.
-to tylko wakacje, Alice, nic więcej. Przyda nam się trochę rozrywki- uśmiechnął się szczerze.


***


SHIRO


czwartek, 27 marca 2014

Drew & Alice (Avengers fanfick)




Hej... 
Przepraszamy za długą przerwę. 
Powoli zaczynamy :)


Drew



Gdy był mały, bał się ciemności i cieni, które czyhały po kątach.  Bał się przeraźliwie.  Unikał ciemnych zakamarków. Było tak do czasu, gdy odkrył, że w cieniach jest tylko to co on sobie wyobrazi. Już nigdy potem nie bał się cieni.
Ale od tego czasu inni musieli się bać.
***

Rozdział I

Drew Vanger
Urodzony/a:
12.06.1993 
W:
Rochester
Matka: 
Ann Smith
Ojciec: 
Harry Vanger , nie żyje

 Ojciec, pracownik wojskowego laboratorium, przypadkowo poddany działaniu promieni gamma. Umiera tydzień później, wskutek wypadku samochodowego. Matka, pracownica tego samego laboratorium, wyjeżdża z miasta w zaawansowanej ciąży. Badanie D.N.A wykazuje ojcostwo H. Vangera. 

***
Chłopiec siedział na huśtawce i patrzył na grę cieni z liści na ziemi. Podbiegły do niego inne dzieci i jedno z nich uderzyło chłopca na huśtawce, tak że spadł. Nagle cienie liści zaczęły się gwałtownie ruszać, i ruszyły w stronę atakującego dziecka, które wystraszyło się i uciekło razem z innymi dziećmi. Chłopiec wstał i z powrotem usiadł na huśtawce.

*

Teraz.

*
Niebo było piękne. Bez chmur, widoczne były tylko miliony gwiazd. Rozświetlały ciemność, wydawały się odległe i wrogie. Ale mimo to piękne.
Nie wiedział już ile, ale od dłuższej chwili siedział na dachu patrząc obojętnie w gwiazdy. Ale gdy usłyszał warkot samochodu, ocknął się. Wstał i ruszył w stronę wejścia do budynku.
Nadjechał jego cel. Cel do wyeliminowania.
Wszedł do budynku, a cień otulił go jak ciepły koc. Znajomy i dający poczucie bezpieczeństwa.
Nie chodziło o nic konkretnego, po prostu mężczyzna wiedział za dużo i robił się powoli niebezpieczny. Chciał wykorzystywać jego moc do swoich celów, a te cele nie były zbyt dobre. Drew miał zamiar dowiedzieć się, ile dokładnie mężczyzna o nim wie, a potem pozbyć się zagrożenia. Nie tylko dla siebie. Dla innych również.
Przemknął przed strażnikami, niezauważony, jako cień. Bezszelestnie pojawił się w gabinecie mężczyzny, tuż za jego plecami. Pozwolił cieniom rozwiać się i odsłonić go. Mężczyzna odwrócił się. Przez chwilę wyglądał jakby się wystraszył, ale po chwili się opanował.
- No proszę. Drew Vanger. Cóż za miła niespodzianka. Przyszedłeś się do mnie dołączyć? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- A jak by wyglądała nasza współpraca? - zapytał cicho chłopak.
- Och, po prostu robiłbyś co bym ci kazał. Taki osobisty zabójca na moje wezwanie. Korzystając z twoich mocy, byłbyś najlepszy! - zaśmiał się mężczyzna. - Zabójca Cień! Drew Vanger! Świat drżałby przed nami! - Wyciągnął ręce w stronę Drew. - Chodź do mnie, synu! -
 Drew popatrzył na niego z obrzydzeniem. Odepchnął ręce mężczyzny.
- Nie dotykaj mnie. - głos miał cichy, a z kątów zaczęły wypełzać cienie. - Nie dołączę do ciebie. -
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Ręce mu opadły.
- W takim razie... - Drzwi się otworzyły i wpadli ochroniarze mężczyzny. - Poświęcę twoje ciało na badania! - wyciągnął broń i strzelił w nogę chłopaka. Tyle, że chłopaka już tam nie było.
 Spod sufitu wystrzeliła macka cienia, owinęła się wokół chłopaka i uniosła go w górę. Gdy dotarł pod sufit cienie go zasłoniły i rozpierzchły się po kątach. Chłopak znikł.
Ochroniarze stali, oszołomieni.
- Nie stać tak! Celujcie w cienie! On zaraz zaatakuje! - krzyknął ich szef. Mężczyźni wymierzyli broń w ciemne kąty. Nagle kilku z nich zaczęło charczeć i wypuścili broń. Za nimi pojawiły się ciemne sylwetki, nie do końca ludzkie, dłońmi ściskające ich gardła. Pozostali spanikowali i zaczęli strzelać w ciemne kształty. Kule przelatywały przez nie, nie czyniąc im krzywdy i trafiały ludzi za nimi. Pomieszczenie wypełniło się krzykami bólu.
- Niesamowite... - wyszeptał mężczyzna, szef całej grupy. Nagle poczuł zimne dłonie na szyi. Zobaczył cienie owijające się wokół niego.
- Zginiesz. - usłyszał szept przy uchu.
- Zabijesz mnie? Zwykłego człowieka? - uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Nie jesteś człowiekiem. Jesteś potworem. -
- A ty kim jesteś? Katem? - zaśmiał się. - Jesteś w stanie obciążyć swoje sumienie moją śmiercią? - Dłonie na jego karku drgnęły. Na twarzy mężczyzny pojawił się triumf. Cienie zacisnęły się i oplotły go jak więzy. Chłopak wyciągnął telefon. Odszedł kawałek. Wykręcił numer. Chwilę mówił do słuchawki, a potem wrócił do mężczyzny.
- Policja zaraz tu będzie. - powiedział niemal szeptem.
- A co mi zrobią? Nie mają dowodów. -
- Dowodów dostarczy im twój telefon, komputer i to nagranie. - Wyciągnął z kieszeni pendrive'a i pomachał nim przed nosem mężczyzny. - Przez ostatni miesiąc, śledziłem cię i nagrywałem wszystko co robiłeś. Każda twoja transakcja jest tu udokumentowana. - Mężczyzna patrzył na niego z obojętnym wyrazem twarzy. - To chyba dość dowodów? - upuścił pendrive'a za pazuchę mężczyzny.
 Mężczyzna zaśmiał się.
- Bardzo ładnie! - zaśmiał się. - Ale... ja wrócę i co wtedy? -
- Wtedy... się zobaczy. - powiedział chłopak i cofnął się w cień. Znikł.
Do pomieszczenia wpadli policjanci.

***

Gdy policja odjechała z cienia wyszedł chłopak. Beznamiętnie popatrzył na krew na podłodze i wyszedł z pomieszczenia. Po chwili znalazł się przed budynkiem. Zrobił głęboki wdech i ruszył w dół ulicy. Minął idącego spacerowym krokiem mężczyznę z psem.
 Gdy odszedł odpowiednio daleko, mężczyzna z psem wsiadł do samochodu zaparkowanego pod budynkiem. Kobieta siedząca w środku podała mu komórkę.
- Mówi agent Coulson. - powiedział mężczyzna. - Obserwacja obiektu dała efekty. Drew Vanger powinien dołączyć do S.H.I.E.L.D.

***

 Sześcioletni chłopiec przerażony patrzy na spadającego brata. Próbuje chwycić go za rękę, ale własne ciało porusza się jakby w zwolnionym tempie. Widzi jak jego brat spada, a głowa uderza o każdy stopień schodów, jak główka upuszczonej szmacianej lalki...

                                                                           ....nie....

 Gdy dociera na sam dół schodów jest nieruchomy, pod głową chłopca rozlewa się krew. A oczy...

                  ....nie, błagam.....

 ..są puste. Jedynie, jakby z niemym wyrzutem, odbijają twarz sześcioletniego Drew.
- NIE!
 Drew zerwał się z łóżka, budząc się z koszmarnego snu. Snu który dręczył go co noc, bez przerwy od jedenastu lat. Ukrył twarz w dłoniach, próbując uspokoić drżenie ciała. Po dłuższej chwili uniósł głowę. Odsunął zasłony w oknie przy łóżku i wyjrzał przez okno. Było już jasno. Spojrzał na zegarek.
Dziewiąta. Sobota rano.
Wstał i poszedł do kuchni. Nalał wody do szklanki, pijąc patrzył zamyślony w okno. Włączył telewizor. Przez chwilę skakał kanał po kanale, aż trafił na wiadomości. Zatrzymał się nagle zainteresowany.
 'Wczoraj wieczorem ujęto groźnego przestępcę, Leona N. Był on szefem grupy przestępczej, która miała na koncie handel narkotykami, groźby, handel bronią, wymuszenia finansowe, kilkanaście napadów z bronią w ręku oraz inne akty terroru. Wynika to z materiału dowodowego, którego jeszcze do końca nie przejrzano. Oprócz Leona N. ujęto najważniejszych członków grupy...' mówił spiker dalej, a Drew wyłączył telewizor. Usiadł przy stole. Czyli się udało... pomyślał. Położył głowę na stole. Chyba mam spokój na jakiś czas.
Wstał i odszedł od stołu. Wyciągnął z lodówki mleko, napił się. Pomyślał przez chwilę, a potem zebrał się i wyszedł z domu.
Na zewnątrz wiało. Jesienny wiatr szarpał szalikiem Drew, gdy szedł ulicą. Wsiadł do autobusu. Usiadł przy oknie. O szybę uderzyły strugi deszczu. Patrzył beznamiętnie przez okno i nie ruszał się. Nagle uderzyła go myśl. Prawie go zabiłem. Gdyby nie to co powiedział... byłbym mordercą. Skulił się i zadrżał. Znów miałbym czyjąś śmierć na sumieniu. Przypomniał sobie puste oczy brata. To co się wtedy stało, to moja wina. Zgiął się wpół, wstrząsany torsjami. Ja JUŻ jestem mordercą. Autobus zatrzymał się, a chłopak wypadł na zewnątrz. Oparł się o drzewo i zaczął ciężko dyszeć. Czuł deszcz na całym ciele, chłodził jego rozpalone ciało. Wytarł usta. Spojrzał w niebo, a zimne krople spływały mu po twarzy. Odepchnął się i ruszył przed siebie, przez ulewę.
 Stanął przed dużym budynkiem szpitala. Drzwi otworzyły się a chłopak wszedł do środka. Chciał odwiedzić brata, choć nie lubił tego robić. Wiedział kogo spotka w środku. Wszedł do pokoju brata i spojrzał na matkę. Kobieta uniosła głowę. Popatrzyła na syna.
- Drew. - powiedziała z wahaniem, a on wyczuł od niej to samo co zwykle.
Niechęć i strach.
Nie odezwał się i podszedł do łóżka brata. W jego żyły życiodajne płyny toczyła kroplówka, a w całym pokoju słychać było dźwięki, jakie wydawała aparatura, do której był podłączony. Drew spojrzał w twarz brata. Była niemal identyczna jak jego, tylko bez żadnych śladów mimiki. Chude ręce były pozbawione mięśni. Gałki oczne nie poruszały się.
- Znowu chcieli odłączyć Alexa. - powiedziała matka udręczonym tonem - Mówią, że już nigdy się nie obudzi. Ale ja wiem. On się obudzi. Nie dam im go zabić. - Skuliła się i zaczęła szlochać, strasznie, sucho, jakby nie miała już łez, którymi mogłaby zapłakać. - Obudzi się, obudzi... - powtarzała, jak gdyby chciała przekonać samą siebie. Oparła głowę o łóżko, wstrząsana spazmami.
Drew wyciągnął dłoń. Już niemal dotykał głowy matki, gdy zatrzymał dłoń. Nie potrafił. Nie potrafił jej dotknąć. Dłoń zaczęła mu drżeć. Cofnął ją nieco, a potem opuścił, aż zwisła nieruchomo wzdłuż ciała. Odwrócił głowę.
- Przepraszam. - wyszeptał i wyszedł.
Usiadł na krześle na korytarzu. Ukrył twarz w dłoniach, dlatego nie zobaczył, tylko poczuł, że ktoś się do niego przysiadł. Nie uniósł głowy, spiął się tylko nieco. Ta osoba była zbyt blisko.
- Drew Vanger? - usłyszał i podniósł głowę. Spojrzał na mężczyznę w garniturze, który usiadł obok niego. Powoli kiwnął głową. - Nazywam się agent Coulson, z S.H.I.E.L.D. -
- Czego pan chce? - zapytał cicho.
- Zaprosić cię do wspólnego projektu. Projektu Avengers.


***


by Kuro

czwartek, 20 lutego 2014

Hej :3


Hello ;3

Witamy Was serdecznie na naszym blogu.
W naszych głowach roi się mnóstwo pomysłów na opowiadania, zwłaszcza po ciekawej lekturze, więc postanowiłyśmy się nimi podzielić. Będziemy wdzięczne za każdy komentarz ;)
Będziemy publikować tutaj zarówno fanfiki, jak i nasze autorskie opowiadania.

To chyba tyle, reszta wyjdzie w praniu.

Życzymy miłego czytania :D