czwartek, 27 marca 2014

Drew & Alice (Avengers fanfick)




Hej... 
Przepraszamy za długą przerwę. 
Powoli zaczynamy :)


Drew



Gdy był mały, bał się ciemności i cieni, które czyhały po kątach.  Bał się przeraźliwie.  Unikał ciemnych zakamarków. Było tak do czasu, gdy odkrył, że w cieniach jest tylko to co on sobie wyobrazi. Już nigdy potem nie bał się cieni.
Ale od tego czasu inni musieli się bać.
***

Rozdział I

Drew Vanger
Urodzony/a:
12.06.1993 
W:
Rochester
Matka: 
Ann Smith
Ojciec: 
Harry Vanger , nie żyje

 Ojciec, pracownik wojskowego laboratorium, przypadkowo poddany działaniu promieni gamma. Umiera tydzień później, wskutek wypadku samochodowego. Matka, pracownica tego samego laboratorium, wyjeżdża z miasta w zaawansowanej ciąży. Badanie D.N.A wykazuje ojcostwo H. Vangera. 

***
Chłopiec siedział na huśtawce i patrzył na grę cieni z liści na ziemi. Podbiegły do niego inne dzieci i jedno z nich uderzyło chłopca na huśtawce, tak że spadł. Nagle cienie liści zaczęły się gwałtownie ruszać, i ruszyły w stronę atakującego dziecka, które wystraszyło się i uciekło razem z innymi dziećmi. Chłopiec wstał i z powrotem usiadł na huśtawce.

*

Teraz.

*
Niebo było piękne. Bez chmur, widoczne były tylko miliony gwiazd. Rozświetlały ciemność, wydawały się odległe i wrogie. Ale mimo to piękne.
Nie wiedział już ile, ale od dłuższej chwili siedział na dachu patrząc obojętnie w gwiazdy. Ale gdy usłyszał warkot samochodu, ocknął się. Wstał i ruszył w stronę wejścia do budynku.
Nadjechał jego cel. Cel do wyeliminowania.
Wszedł do budynku, a cień otulił go jak ciepły koc. Znajomy i dający poczucie bezpieczeństwa.
Nie chodziło o nic konkretnego, po prostu mężczyzna wiedział za dużo i robił się powoli niebezpieczny. Chciał wykorzystywać jego moc do swoich celów, a te cele nie były zbyt dobre. Drew miał zamiar dowiedzieć się, ile dokładnie mężczyzna o nim wie, a potem pozbyć się zagrożenia. Nie tylko dla siebie. Dla innych również.
Przemknął przed strażnikami, niezauważony, jako cień. Bezszelestnie pojawił się w gabinecie mężczyzny, tuż za jego plecami. Pozwolił cieniom rozwiać się i odsłonić go. Mężczyzna odwrócił się. Przez chwilę wyglądał jakby się wystraszył, ale po chwili się opanował.
- No proszę. Drew Vanger. Cóż za miła niespodzianka. Przyszedłeś się do mnie dołączyć? - bardziej stwierdził niż zapytał.
- A jak by wyglądała nasza współpraca? - zapytał cicho chłopak.
- Och, po prostu robiłbyś co bym ci kazał. Taki osobisty zabójca na moje wezwanie. Korzystając z twoich mocy, byłbyś najlepszy! - zaśmiał się mężczyzna. - Zabójca Cień! Drew Vanger! Świat drżałby przed nami! - Wyciągnął ręce w stronę Drew. - Chodź do mnie, synu! -
 Drew popatrzył na niego z obrzydzeniem. Odepchnął ręce mężczyzny.
- Nie dotykaj mnie. - głos miał cichy, a z kątów zaczęły wypełzać cienie. - Nie dołączę do ciebie. -
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Ręce mu opadły.
- W takim razie... - Drzwi się otworzyły i wpadli ochroniarze mężczyzny. - Poświęcę twoje ciało na badania! - wyciągnął broń i strzelił w nogę chłopaka. Tyle, że chłopaka już tam nie było.
 Spod sufitu wystrzeliła macka cienia, owinęła się wokół chłopaka i uniosła go w górę. Gdy dotarł pod sufit cienie go zasłoniły i rozpierzchły się po kątach. Chłopak znikł.
Ochroniarze stali, oszołomieni.
- Nie stać tak! Celujcie w cienie! On zaraz zaatakuje! - krzyknął ich szef. Mężczyźni wymierzyli broń w ciemne kąty. Nagle kilku z nich zaczęło charczeć i wypuścili broń. Za nimi pojawiły się ciemne sylwetki, nie do końca ludzkie, dłońmi ściskające ich gardła. Pozostali spanikowali i zaczęli strzelać w ciemne kształty. Kule przelatywały przez nie, nie czyniąc im krzywdy i trafiały ludzi za nimi. Pomieszczenie wypełniło się krzykami bólu.
- Niesamowite... - wyszeptał mężczyzna, szef całej grupy. Nagle poczuł zimne dłonie na szyi. Zobaczył cienie owijające się wokół niego.
- Zginiesz. - usłyszał szept przy uchu.
- Zabijesz mnie? Zwykłego człowieka? - uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Nie jesteś człowiekiem. Jesteś potworem. -
- A ty kim jesteś? Katem? - zaśmiał się. - Jesteś w stanie obciążyć swoje sumienie moją śmiercią? - Dłonie na jego karku drgnęły. Na twarzy mężczyzny pojawił się triumf. Cienie zacisnęły się i oplotły go jak więzy. Chłopak wyciągnął telefon. Odszedł kawałek. Wykręcił numer. Chwilę mówił do słuchawki, a potem wrócił do mężczyzny.
- Policja zaraz tu będzie. - powiedział niemal szeptem.
- A co mi zrobią? Nie mają dowodów. -
- Dowodów dostarczy im twój telefon, komputer i to nagranie. - Wyciągnął z kieszeni pendrive'a i pomachał nim przed nosem mężczyzny. - Przez ostatni miesiąc, śledziłem cię i nagrywałem wszystko co robiłeś. Każda twoja transakcja jest tu udokumentowana. - Mężczyzna patrzył na niego z obojętnym wyrazem twarzy. - To chyba dość dowodów? - upuścił pendrive'a za pazuchę mężczyzny.
 Mężczyzna zaśmiał się.
- Bardzo ładnie! - zaśmiał się. - Ale... ja wrócę i co wtedy? -
- Wtedy... się zobaczy. - powiedział chłopak i cofnął się w cień. Znikł.
Do pomieszczenia wpadli policjanci.

***

Gdy policja odjechała z cienia wyszedł chłopak. Beznamiętnie popatrzył na krew na podłodze i wyszedł z pomieszczenia. Po chwili znalazł się przed budynkiem. Zrobił głęboki wdech i ruszył w dół ulicy. Minął idącego spacerowym krokiem mężczyznę z psem.
 Gdy odszedł odpowiednio daleko, mężczyzna z psem wsiadł do samochodu zaparkowanego pod budynkiem. Kobieta siedząca w środku podała mu komórkę.
- Mówi agent Coulson. - powiedział mężczyzna. - Obserwacja obiektu dała efekty. Drew Vanger powinien dołączyć do S.H.I.E.L.D.

***

 Sześcioletni chłopiec przerażony patrzy na spadającego brata. Próbuje chwycić go za rękę, ale własne ciało porusza się jakby w zwolnionym tempie. Widzi jak jego brat spada, a głowa uderza o każdy stopień schodów, jak główka upuszczonej szmacianej lalki...

                                                                           ....nie....

 Gdy dociera na sam dół schodów jest nieruchomy, pod głową chłopca rozlewa się krew. A oczy...

                  ....nie, błagam.....

 ..są puste. Jedynie, jakby z niemym wyrzutem, odbijają twarz sześcioletniego Drew.
- NIE!
 Drew zerwał się z łóżka, budząc się z koszmarnego snu. Snu który dręczył go co noc, bez przerwy od jedenastu lat. Ukrył twarz w dłoniach, próbując uspokoić drżenie ciała. Po dłuższej chwili uniósł głowę. Odsunął zasłony w oknie przy łóżku i wyjrzał przez okno. Było już jasno. Spojrzał na zegarek.
Dziewiąta. Sobota rano.
Wstał i poszedł do kuchni. Nalał wody do szklanki, pijąc patrzył zamyślony w okno. Włączył telewizor. Przez chwilę skakał kanał po kanale, aż trafił na wiadomości. Zatrzymał się nagle zainteresowany.
 'Wczoraj wieczorem ujęto groźnego przestępcę, Leona N. Był on szefem grupy przestępczej, która miała na koncie handel narkotykami, groźby, handel bronią, wymuszenia finansowe, kilkanaście napadów z bronią w ręku oraz inne akty terroru. Wynika to z materiału dowodowego, którego jeszcze do końca nie przejrzano. Oprócz Leona N. ujęto najważniejszych członków grupy...' mówił spiker dalej, a Drew wyłączył telewizor. Usiadł przy stole. Czyli się udało... pomyślał. Położył głowę na stole. Chyba mam spokój na jakiś czas.
Wstał i odszedł od stołu. Wyciągnął z lodówki mleko, napił się. Pomyślał przez chwilę, a potem zebrał się i wyszedł z domu.
Na zewnątrz wiało. Jesienny wiatr szarpał szalikiem Drew, gdy szedł ulicą. Wsiadł do autobusu. Usiadł przy oknie. O szybę uderzyły strugi deszczu. Patrzył beznamiętnie przez okno i nie ruszał się. Nagle uderzyła go myśl. Prawie go zabiłem. Gdyby nie to co powiedział... byłbym mordercą. Skulił się i zadrżał. Znów miałbym czyjąś śmierć na sumieniu. Przypomniał sobie puste oczy brata. To co się wtedy stało, to moja wina. Zgiął się wpół, wstrząsany torsjami. Ja JUŻ jestem mordercą. Autobus zatrzymał się, a chłopak wypadł na zewnątrz. Oparł się o drzewo i zaczął ciężko dyszeć. Czuł deszcz na całym ciele, chłodził jego rozpalone ciało. Wytarł usta. Spojrzał w niebo, a zimne krople spływały mu po twarzy. Odepchnął się i ruszył przed siebie, przez ulewę.
 Stanął przed dużym budynkiem szpitala. Drzwi otworzyły się a chłopak wszedł do środka. Chciał odwiedzić brata, choć nie lubił tego robić. Wiedział kogo spotka w środku. Wszedł do pokoju brata i spojrzał na matkę. Kobieta uniosła głowę. Popatrzyła na syna.
- Drew. - powiedziała z wahaniem, a on wyczuł od niej to samo co zwykle.
Niechęć i strach.
Nie odezwał się i podszedł do łóżka brata. W jego żyły życiodajne płyny toczyła kroplówka, a w całym pokoju słychać było dźwięki, jakie wydawała aparatura, do której był podłączony. Drew spojrzał w twarz brata. Była niemal identyczna jak jego, tylko bez żadnych śladów mimiki. Chude ręce były pozbawione mięśni. Gałki oczne nie poruszały się.
- Znowu chcieli odłączyć Alexa. - powiedziała matka udręczonym tonem - Mówią, że już nigdy się nie obudzi. Ale ja wiem. On się obudzi. Nie dam im go zabić. - Skuliła się i zaczęła szlochać, strasznie, sucho, jakby nie miała już łez, którymi mogłaby zapłakać. - Obudzi się, obudzi... - powtarzała, jak gdyby chciała przekonać samą siebie. Oparła głowę o łóżko, wstrząsana spazmami.
Drew wyciągnął dłoń. Już niemal dotykał głowy matki, gdy zatrzymał dłoń. Nie potrafił. Nie potrafił jej dotknąć. Dłoń zaczęła mu drżeć. Cofnął ją nieco, a potem opuścił, aż zwisła nieruchomo wzdłuż ciała. Odwrócił głowę.
- Przepraszam. - wyszeptał i wyszedł.
Usiadł na krześle na korytarzu. Ukrył twarz w dłoniach, dlatego nie zobaczył, tylko poczuł, że ktoś się do niego przysiadł. Nie uniósł głowy, spiął się tylko nieco. Ta osoba była zbyt blisko.
- Drew Vanger? - usłyszał i podniósł głowę. Spojrzał na mężczyznę w garniturze, który usiadł obok niego. Powoli kiwnął głową. - Nazywam się agent Coulson, z S.H.I.E.L.D. -
- Czego pan chce? - zapytał cicho.
- Zaprosić cię do wspólnego projektu. Projektu Avengers.


***


by Kuro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz